sobota, 31 marca 2018

Ballady o rusałce - Srebrzysty ptak.

Kiedy nad Doliną Obelisków rozlegał się chrapliwy okrzyk megalornisa tylko wulkanidzi odważali się niekiedy opuszczać swoje kryjówki w skalistych jaskiniach. I tylko wtedy, kiedy byli bardzo głodni. To było nawet dziwne, bo nie słyszało się, żeby Sogo – tak wołano na tego, który pojawiał się na niebie w okolicach osady Capta - porwał kiedykolwiek rozumnego jakiegokolwiek gatunku. Jakiegokolwiek poza pumeksami. Możliwe że nie wynikało to wcale z jakiejś szczególnej sympatii Sogo dla rozumnych, tylko z ich panicznego strachu przed nim. Strachu, który kazał im ukrywać się na pierwszy sygnał o jego pojawieniu się w okolicy. 
Nie było natomiast wątpliwości co do nienawiści, jaką Sogo żywił do wulkanidów. Nie, nie pożerał ich. Ich ciała niewiele miały wspólnego z mięsem i nie stanowiły najmniejszego pożytku nawet dla najmniej wybrednych padlinożerców. Jednak, kiedy tylko jakiś zbyt zuchwały pumeks dawał się wypatrzeć megalornisowi nie było przeszkody, która mogłaby powstrzymać wielkiego ptaka przed dopadnięciem go i rozdarciem na strzępy. Sogo zlatywał potem na bagna i długo czyścił pióra jakby chciał się upewnić, że żaden ślad wulkanidy nie skalał jego imponującego upierzenia.
Każdy taki atak rozwścieczał pumeksy i choć najbardziej eksponowaną cechą jednoczącą tę rasę była wspólna nienawiść wobec wszystkiego co obce a nie umiłowanie innych osobników własnego gatunku, to odgrażały się, że rozprawią się w końcu z Sogo raz na zawsze. A znając mściwość pumeksów i ekstatyczny szał w jakie wprawiał je widok śmierci – obojętne swoich czy obcych, można było im wierzyć, że nie są to czcze pogróżki.
Pozostali rozumni, choć bali się Sogo i nie śmieli poruszać się pod gołym niebem, kiedy patrolował okolice, darzyli go jednocześnie pełnym uwielbienia szacunkiem a niektórzy próbowali mu nawet składać ofiary. Sogo jednak zbyt dumnym był ptakiem, by atakować uwiązanego do słupka na wzgórzu koziołka. Wolał polować na wielkie jelenie i tury, jakby szukał godnego siebie przeciwnika.
Rozumni szanowali megalornisa z jeszcze jednego powodu. W czasach kiedy wulkanidzi stawali się zbyt gwałtowni i całymi hordami wyprawiali się rabować osady w Dolinie Obelisków, tak naprawdę tylko on potrafił utrzymać liczbę pumeksów w jakiejś równowadze.
Był to czas, kiedy Jani wciąż jeszcze żyła strachem przed utratą Ar-Tsiego. Miodowooki żeglarz rozzłoszczony brakiem lojalności rusałki cynicznie wykorzystywał swoją przewagę i groził jej porzuceniem. Nie znajdując ciepła u jego boku a jednocześnie bojąc się odnaleźć je gdzie indziej rusałka popadła w dziwny rodzaj odrętwienia. Wyrzekła się kontaktów z całym światem a pozbawiona wsparcia swoich sióstr i magicznej mocy ich śmiechu tułała się po bagnach w coraz gorszym stanie. Wtedy właśnie Sogo zwalił się w sam środek bagien, niemal do jej stóp, prosto z nieba. Rusałce udało się odskoczyć w ostatniej chwili. Zrazu chciała uciekać ale gorycz odrzucenia podpowiedziała jej inne rozwiązanie – zatrzymała się, schyliła głowę, zamknęła oczy i czekała na cios wielkiego dzioba megalornisa. Kiedy mijała chwila za chwilą a cios nie następował, zebrała się wreszcie na odwagę i otworzyła oczy. Sogo leżał nieopodal z najwyraźniej złamanym skrzydłem i choć bez trudu mógł ją dosięgnąć nie czynił tego patrząc tylko zamglonym z bólu wzrokiem.
Przyczyna zdarzenia wyjaśniła się bardzo szybko. Nie minęło wiele czasu, kiedy las zaczął rozbrzmiewać podnieconymi nawoływaniami pumeksów. Z gardłowych okrzyków wynikało, że Sogo padł ofiarą jakiejś wojennej machiny, którą wulkanidzi ściągnęli skądś, by zastawić zasadzkę na znienawidzonego ptaka. Teraz przeczesywali bagno nie wiadomo czy bardziej po to, żeby dokonać ostatecznej pomsty czy żeby świętować wspólnie, że teraz już nikt i nic nie powstrzyma ich najazdów na Dolinę Obelisków.
Jani patrzyła w oczy Sogo i jak w szalonej karuzeli mijały jej przed oczyma obrazy ostatnich miesięcy. Zauroczenie siłą i odmiennością Rephala, jego brutalne zwyczaje, pojawienie się miodowookiego żeglarza w podniebnej łodzi i żebra połamane przez rozwścieczonego pumeksa. W jednej chwili nie było dla Jani już nic ważniejszego od ocalenia megagalornisa przed wulkanidami – jakby od tego jednego czynu zależało odzyskanie miłości Ar-Tsiego.
Rusałka podbiegła czym prędzej do ptaka i zaświergotała do niego w swym śpiewnym języku. Sogo spojrzał na nią zdziwiony – ta drobna istota, wydawała się go nie lękać. To było zaskakujące i nawet byłoby zabawne, gdyby nie to, że megalornis czekał już na swoją ostatnią walkę a ta mała stała mu na drodze. Przesunął ją zdrowym skrzydłem na bok i odwrócił się w stronę skąd dochodziły nawoływania wulkanidów. Jednak mała uparta dziewczyna pojawiła się znowu. Tym razem, nie była już sama. Szczebiot jej głosu zwabił inne podobne jej istoty, które zaczęły wynurzać się po prostu znikąd, jakby tylko czekały na tę chwilę. Tę pierwszą zapamiętał, miała w oczach smutek, którego nie sposób było zapomnieć. W tej chwili była w nich także dziwna determinacja. Podbiegła znowu do ptaka – tym razy od strony zranionego skrzydła. Sogo zamierzał przegonić tę małą na serio, wiedział bowiem, że kiedy pojawią się pumeksy nie będzie litości dla przypadkowych obserwatorów ale mała dopchnęła się jakoś do rany i dotknęła jej drobnymi dłońmi. Po ciele megagalornisa przebiegł dreszcz ale natychmiast poczuł też płynący z drobnego ciała rusałki kojący chłód, który uśmierzał ból. Zastygł na chwilę w bezruchu zdziwiony tym, co się dzieje. To wystarczyło – mała zaćwierkała i już jego bok oblepiła cała chmara efemerycznych istotek. Tym razem już się nie opierał a chłodna energia płynąca z dłoni dziesiątek migotliwych srebrzystych istotek rozpływała się po jego potężnym ciele i nagle poczuł pewność, że złamane skrzydło jakimś cudownym sposobem spoiło się na powrót. Czas był już najwyższy, bo pierwsza grupa wulkanidów już wynurzyła się z lasu i widząc Sogo leżącego na bagnach rzuciła się z nieprzyjemnym wrzaskiem w moczary, by dopaść bezbronnego jak najszybciej. Rusałki rozpierzchły się ale ich magia zadziałała. Sogo wiedział jednak, że tu w dolnym piętrze lasu nawet zdrowy nie ma wielkich szans z wciąż powiększającą się bandą pumeksów. Załopotał potężnymi skrzydłami, by unieść się po chwili w powietrzu żegnany pełnymi niedowierzania przekleństwami pumeksów. W ostatniej chwili chwycił jeszcze szponem małe srebrzyste ciałko i wybił się ponad korony drzew.
Jani na te kilka chwil zupełnie zapomniała o sobie. Chciała upewnić się, że magia zadziałała, że zbiorowy wysiłek jej sióstr okazał się wystarczający by uleczyć króla przestworzy. A potem zachwyciła ją potęga rozpościerającego olbrzymie skrzydła megagalornisa. Nawet nie spostrzegła się kiedy znalazła się w jego szponach i nagle już zachłystywała się pędem powietrza i przerażona wysokością przywarła dygocącym ciałem do ptaka.
Sogo krzyknął chrapliwie z głębi płuc i nie zwalniając lotu sięgnął potężnym dziobem do szpona. Zaskakująco delikatnie chwycił Jani i posadził ją sobie na karku a potem wzniósł się jeszcze wyżej. Gdyby Jani nie była wtedy tak przerażona zobaczyłaby całą Dolinę Obelisków jak na dłoni. Jednak rusałka leżała kurczowo wczepiona w szyję ptaka z zaciśniętymi oczami i nie widziała niczego. Minęło sporo czasu, kiedy odważyła się je otworzyć. Wtedy nie było pod spodem już nic znajomego. Gdzieś hen na dole lśniła olbrzymia tafla wody – niemal po horyzont. Daleko na granicy widzenia widniał zarys odległego lądu. Sogo najwyraźniej zmierzał w tamtym kierunku, bo niewyraźna początkowo linia wybrzeża zmieniała się stopniowo ujawniając coraz więcej szczegółów, aż wreszcie nie było już wielkiej wody pod spodem tylko zieleń lasów i błękitne linie rzek. Megalornis obniżył lot i Jani mogła zobaczyć te dziwne obce ziemie. Ziemie pełne obsianych pól i bogatych osad, a w osadach rozumnych, którzy na widok ptaka nie czmychali czym prędzej jak w Capcie tylko machali przyjaźnie. Jani zrozumiała, że Sogo chciał jej pokazać swoją ojczyznę i nagle uwierzyła, że gdzie jeśli nie tutaj w tym odległym kraju mogłaby odzyskać miłość żeglarza. Uczepiła się tej myśli kurczowo i w drodze powrotnej myślała już tylko o tym, jak wybiorą się razem w tę wyprawę i jak wszystko na nowo się ułoży.
Kiedy megalornis zdjął ją łagodnie ze swojej szyi na polanie nieopodal jeziora, niebo było już całkiem czarne i tylko gwiazdy oświetlały migotliwymi punktami noc. Jani wtuliła się jeszcze w skrzydło olbrzymiego ptaka a ten skłonił przed nią swój potężny łeb zanim wzbił się w powietrze.
Tego dnia Jani zyskała potężnego sprzymierzeńca.

kopirajt jest mój, jakby co...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz