sobota, 31 marca 2018

Ballady o rusałce - Na do widzenia

Głosy rusałek powoli cichły. Ich dźwięczne śmiechy zamieniały się w refleksy światła między drzewami i wsiąkały miękko w przestrzeń. Kiedy szedł skrajem lasu materia widzialnego świata koncentrowała się, prężyła, pospiesznie formowała przed jego oczami kolejne pagórki, linie rzek i obłoki na niebie. W tym samym czasie ścieżka, którą podążał jeszcze przed chwilą, rozpływała się za jego plecami i bladła jak akwarela w deszczu – świat za nim ulatniał się w niebyt. Istniało tylko to co był w stanie dostrzec i objąć umysłem a wszystko czym przestawał się zajmować ginęło skazane na nicość.
Usiadł nad strumieniem, który tryskał mu spod nóg i zamyślił się. Teraz był tu całkiem sam. Nie odgrywał już żadnej z ról dla nikogo. Nie przywdziewał masek, za którymi mógłby kryć się w nieskończoność. Nie było tu żadnych wyimaginowanych postaci, które zawdzięczały mu swoje istnienie. Żadnych bytów, które opuściwszy jego umysł, krystalizowałyby się na rusztowaniu jego spojrzenia, by dać mu złudne opium wiary lub wydrzeć troskliwie ukrywaną nadzieję. Zadziwiające było to wszystko wokół. Spektakl, w którym sam był aktorem, widzem i reżyserem. Koszmar, w którym brzytwą szyderczej myśli sięgał do samego gardła swoich pragnień. A mimo wszystko było też w nim i to. Wiąż się tam tliło…
Przypominał sobie każdy szczegół, każdy list o poranku, każde wyznanie miłości i każdą bajkę, w którą starał się uwierzyć ze wszystkich sił. Każde kłamstwo, którego wysłuchiwał, którego wyczekiwał, które wspierał i rozdmuchiwał niczym wątły płomień. Przypominał sobie o wszystkich swoich fantazjach, które uwolnione z jego umysłu rozpoczęły własną walkę o byt, utrzymanie się jak najdłużej w tym zadziwiającym świecie pełnym ulotnych błysków. Jak rozchodzące się tysiącem załamań pęknięcie świeżego lodu pod ciężarem piechura, każda myśl materializowała się w nieskończonych możliwościach a każda możliwość rozdzielała się na miriady wariantów. Tworzyły się nowe światy a każdy z nich powoływał do życia następne niekończącą się lawiną. Ze szczelin lodu pod stopami zaczynała prześwitywać głębia lecz czy zdoła przejrzeć znaczenia które ona niesie zanim go pochłonie?
A jednak tylko poddanie się tej potężnej sile, która ciągnęła go w otchłań mogło dać odpowiedź na wszystkie dręczące go pytania. Siła która unicestwia i siła, która daje nowe życie. Nieskończony cykl narodzin i śmierci.

kopirajt jest mój, jakby co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz