Nad spokojną powierzchnią Jeziora Mgieł lekki wietrzyk marszczy taflę wody. Nic wielkiego w dziejach wszechświata. Drobne fale przebiegają powierzchnię jeziora pozwalając się muskać słonecznym promieniom. Każda fala odbija je nieco inaczej. Nieskończenie wiele fal i nieskończenie wiele promieni. Kilka z nich skacze po grzbietach fal nie pozwalając się złapać – podróżnicy poza czasem i przestrzenią.
***
Leśny dziadek podnosi się z wody i przytrzymuje Jani za łokieć. Oboje chichoczą otrzeźwieni chłodem jeziora ale jeszcze bardziej bawią ich przerażone miny rusałek. Jani śmieje się trochę nerwowo. Już zauważyła, że wszystko jest w porządku, że jezioro nie zadziałało żadną magiczną siłą i że wszyscy są bezpieczni – zwyczajnie boi się wody. Ale tryton wie znacznie więcej. Dostrzega to, czego nie mogła ujrzeć Jani. Jego wiedza sięga poza to miejsce i poza ten czas. Nie obchodzi go jednak w tej chwili, to że właśnie materializuje się nowy potencjał – że Jani wywołała trwałą zmianę w kwantowej pianie czasoprzestrzeni. Podoba mu się ten świat. Schyla się i bierze rusałkę na ręce – Jani oddycha z ulgą i zarzuca mu ramiona na szyję. Rusałki uspokajają się z wolna i po raz pierwszy traktują trytona jak członka rodziny.Nie wiadomo czy to wino, czy odurzenie tańcem, czy może spokój emanujący z oczu trytona sprawiają, że Jani zapomina o pragnieniu, które wygnało ją z domu Ar-Tsiego i tęsknocie, która gna ją do niego na powrót. Kiedy patrzy w te oczy, kiedy słucha tego głosu wszystko nabiera mniej dramatycznych kolorów. Jani imponuje niekłamany zachwyt malujący się w oczach Leśnego dziadka. Jakże miałby jej nie imponować – jest przecież rusałką. Żywi się podziwem spijanym z oczu i ust adoratorów. A tryton swój zachwyt wyraża tak pięknie. To nie są wulgarne dowcipy jakiegoś wiejskiego prostaczka, których słyszała tak wiele i które łaskotały mile jej próżność. To nie są jąkania pisarczyka z Capty, którego sama myśl, że mógłby dotknąć jej ciała pozbawiła zmysłów raz na zawsze. Tryton jest spokojny i pewny siebie. Jego słowa tak przyjemnie pieszczą rusałkę po podbrzuszu. To niesamowite, że tryton potrafi zdziałać tak wiele samymi tylko słowami. Siedzą tu oto pośrodku całej rodziny najurodziwszych panien na bagnach a ona wie, że tryton widzi tylko ją. Że słowa wypowiadane publicznie niosą w sobie podwójny ładunek i część znaczeń, którymi połyskują jest przeznaczona wyłącznie dla niej. Pozostałe rusałki ocierają się tylko o powierzchnię tej dziwnej magii, która zakwita między nimi i pełne przyjaznej zazdrości uczestniczą w tym spektaklu. Mała Jani, ta nieposkromiona nieposłuszna i uparta. Mała Jani znalazła oczy i usta, które wynagrodzą jej wszystkie doznane niedole. Są takie szczęśliwe z powodu szczęścia swej siostry. Leśny dziadek patrzy na rusałkę z zachwytem i śmieje się z jej szczenięcych zachwytów, marzeń i przyjemnie śmiesznych buntów. On stary jak wszechświat i ona - taki mały smark, jeszcze nie ukształtowany do końca radością i bólem, które rzucają na kolana i wielkich i małych.
Sama nie wie kiedy, Jani zaczyna opowiadać dziadkowi swoją historię. A trytonowi podczas tych opowieści płyną po wiekowej twarzy łzy bezsilnej wściekłości i współczucia. Wie, że ta dziewczyna zasługuje na swoją odrobinę szczęścia, której poskąpiła jej Dolina Obelisków.
Mijały dni i tygodnie, mijały miesiące. Jani była szczęśliwa. Obojętność Ar-Tsiego stawała się mniej istotna, mniej dotkliwa. Każdego ranka rusałka zrywała się o świcie i biegła nad strumień. Patrzyła na drobne fale na powierzchni wody i powierzała im najskrytsze tajemnice. Wiedziała, że tryton gdzieś w głębi bagien w tej samej chwili wpatruje się w zmarszczki na powierzchni wody, by czytać z nich radości i smutki swojej ukochanej. A każdy zaśpiew wiatru, każdy unoszący się w upalnym powietrzu parasol dmuchawca był posłańcem. Każdy niósł tę samą wyczekiwaną przez kochanków wiadomość – kocham, tęsknię, pragnę... To był czas kiedy cała natura wydawała się uczestniczyć w święcie tych dwojga. Nie słyszało się wtedy jakoś o poważniejszych zatargach z ogrami, jezioro jakby wstrzymało swą aktywność i nie pojawiały się nowe istoty w Dolinie Obelisków. Nawet Sogo, którego olbrzymi cień przesuwający się po polach przypominał o patrolującym niebo drapieżniku, zaniechał chwilowo prześladowań wulkanidów.
Leśny dziadek widywał się z Jani na bagnach. To były schadzki przed którymi cały las wstrzymywał oddech jak jedna wielka czująca istota. Przedwieczny olbrzym i drobna nimfa. On przed nią na kolanach i ona otwierająca się przed nim jak małż odsłaniający najpiękniejszą z pereł ukrytą w delikatnym skarbcu z własnego ciała. Drżenie rąk i ud, urywane oddechy, słodycz kąsanych warg i drżąca wilgotna miękkość zespolenia.
To musiało się skończyć. Symetria przestrzeni została zaburzona w stopniu zbyt drastycznym, żeby nie wywołać przeciwdziałania. Leśny dziadek wiedział, że tak się stanie. Wszystko dąży do równowagi i tak wielki wybuch miłości musiał doprowadzić do równie wielkiego wybuchu nienawiści lub bólu – jeśli nie tu, to gdzieś indziej w multiświecie, na którejś z wciąż powstających i umierających bran. Kiedy zauważył pierwsze oznaki - puchnące włókna czasoprzestrzeni, wiedział, że już się zaczęło, że nie ma czasu do namysłu i podjął najtrudniejszą decyzję.
Tego samego wieczora samotny i skupiony pojawił się u brzegów Mglistego Jeziora. Nie było z nim Jani. Tego co działo się potem nie byłby w stanie pojąć żaden z rozumnych – śmiertelnych czy nie. Tryton pochylił się nad taflą wody i jakby rozprawiał o czymś ze swoim odbiciem. Potem zanurzył się w toni i przez chwilę zdawać się mogło, że na zmąconej tafli jeziora widoczne są dwa rozmazane kształty ale miraż ten nie trwał zbyt długo. Jeden z nich wynurzył się ponownie i rozglądając po bagnach jakby pierwszy raz widział je na oczy, radosnym krokiem skierował się w stronę puszczy – do Jani. Drugi pełgał jeszcze przez chwilę na tafli zanim rozpłynął się ostatecznie - jakby z żalem i ociąganiem.
****
Nad spokojną powierzchnią Jeziora Mgieł lekki wietrzyk marszczy taflę wody. Nic wielkiego w dziejach wszechświata. Drobne fale przebiegają powierzchnię jeziora pozwalając się muskać słonecznym promieniom. Każda fala odbija je nieco inaczej. Nieskończenie wiele fal i nieskończenie wiele promieni. Kilka z nich skacze po grzbietach fal nie pozwalając się złapać – podróżnicy poza czasem i przestrzenią.
***
Leśny dziadek podnosi się z wody i prycha z udawanym gniewem. Oboje stoją po pas w wodzie otrzeźwieni nagle chłodem a przerażone miny rusałek wcale nie dodają Jani otuchy. Rusałka śmieje się trochę nerwowo. Przerażona patrzy na dziadka – nie dość, że boi się jego gniewu, to jeszcze stoi zanurzona po pas w mrocznych wodach Jeziora Mgieł... Ale tryton wie znacznie więcej. Dostrzega to, czego nie mogła ujrzeć Jani. Jego wiedza sięga poza to miejsce i poza ten czas. Przez ułamek sekundy jeszcze uspakaja umysł, zwalnia bieg cofających się rzek i zawracających planet. Wreszcie, z wahaniem bierze rusałkę na ręce, by wynieść ją z wody i wtedy ich oczy krzyżują się na chwilę.Nie wiadomo co Jani dostrzegła w tych oczach, jednak tego wieczora już nie miała ochoty na harce – wróciła do tułaczki po bagnach i opłakiwania utraty Ar-Tsiego.
kopirajt jest mój, jakby co...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz