Wieść o zatargu Ar-Tsiego z Rephalem rozniosła się po Capcie lotem błyskawicy. Wszyscy chcieli zobaczyć śmiałka, który rozzłościł pumeksa i wyszedł z tego z życiem. Miodowooki żeglarz jednak nie miał czasu napawać się oznakami popularności – trzeba było jak najszybciej zająć się dziewczyną. Z braku lepszego miejsca powierzył ją żonie karczmarza, która skuszona obietnicą sowitego wynagrodzenia nie robiła wielkich ceregieli, że dziewka widywana była z pumeksem i należała do jednej z wolnych ras zasiedlających pobliskie bagna. Po prawdzie to i za dużo tej opieki nie było potrzeba, miodowooki i tak siedział przy niej całymi dniami. Karczmarzowej nawet się to podobało, kiedy tak patrzyli sobie w oczy. Przypominała sobie czasy kiedy sama była obiektem westchnień miejscowych młodzieńców. Jej stary świata poza nią nie widział – do czasu aż go naszło coś na bagnach. Gadali, że to rusałki ale karczmarzowa nie wierzyła w takie banialuki. W każdym razie potem, to już nie był ten Jasiek co dawniej. Kiedy tylko mógł wymykał się do lasu i błądził po moczarach. Albo siadał gdzieś na drzewie i gapił się godzinami w stronę jeziora, jakby tam coś poza złym można było znaleźć… Wreszcie złapał siekierę i zaczął drzewa rąbać po lasach a zwozić do domu. W końcu i karczmę postawił ale choć baby się dziwowały to karczmarzowa wiedziała, że ta karczma to z jakiejś dziwnej żałości powstała, której Jasiek nie mógł i siekierą zarąbać.
Tymczasem dziewczyna leczona bardziej chyba widokiem wpatrzonego w nią żeglarza niż ziołami i rosołkami karczmarzowej stanęła na nogi. Mieli się ku sobie od pierwszego spojrzenia, więc i nie dziwota, że wkrótce zamieszkali razem, zwłaszcza, że żeglarz nie miał tu nikogo innego a i dziewczyna, gdyby nie on pewnie by do lasu wracała, do swoich. Szybko znalazła sobie jakieś zajęcie, żeby chłopa utrzymać, bo i co taki miał tu do roboty po wioskach. Co prawda dał radę jednemu wulkanidzie ale pumeksy w coraz większych kupach włóczyły się po lasach i nie tacy jak ten Ar-Tsi musieli chyłkiem umykać. Do ciesiołki się nie nadawał, bo choć może i był waleczny, to mu wytrzymałości nie stawało a i cierpliwy za bardzo nie był. Koniec końców siedział większość czasu w chałupie markotny coraz bardziej, roił sobie w głowie o wielkich i szlachetnych czynach ale patrzył tylko bezczynnie jak rusałka krząta się koło niego.
Jani zaś przywiązała się do niego jak pies do pana. Złoto jego oczu ważniejsze było dla niej od złota kaczeńców na bagnach a jego chmurna niedostępność tylko wzmagała jej miłość. Dla niego zapomniała o siostrach i sabatach, zapomniała o pląsach na bagnach i o pocałunkach wśród leśnych paproci. Zapomniała o czesaniu włosów nad jeziorem i rozmowach z odbiciem w wodzie. Najmowała się do ludzi zbierać siano po polach albo nosić wodę ze strumienia ale najbardziej lubiła wyprawy do lasu z babami po grzyby i jagody.
Razu jednego dostrzegły ją inne rusałki pośród bab i wyczekały aż zostanie sama by się do niej zbliżyć. Co tam sobie naświergotały trudno powiedzieć, jednak radość była wielka i od tego czasu Jani zawsze w lesie ciągnęła w stronę bagien i rozglądała się za siostrzycami. Z czasem zaczęło być i tak, że i bez powodu do lasu chodziła a potem i do domu do Ar-Tsiego coraz później wracała.
Jak to się dalej potoczyło łatwo odgadnąć. Natura rusałki zaczęła wymykać się spod rygorów, które Jani sama sobie narzuciła. Coraz częściej zostawała do późnej nocy na sabatach, coraz częściej bałamuciła chłopców po wioskach, coraz więcej wina i nektaru z siostrzycami piła. I coraz częściej po powrocie do chałupy widziała śpiącego Ar-Tsiego wieczorem, kiedy wracała od rusałek i całowała jego śpiącą twarz z rana, kiedy wychodziła do roboty. Miodowooki jakby niczego nie zauważał. Nie wiedzieć czy duma mu nie pozwalała walczyć o ukochaną czy z gnuśności na wszystko już zobojętniał. Zaczęli żyć obok siebie ale coraz sobie dalsi – rusałka i śpiący królewicz. A Jani już tylko we wspomnieniach pieściła te chwile, kiedy Ar-Tsi był dla niej jeszcze czuły, jeszcze mówił jej słodkie słówka i nie wypędzał z łożnicy. Już tylko w snach najgorszych wracały te chwile kiedy łykała gorzki piołun na wymioty i na spędzenie tego ziarna życia co zaczęło w niej kiełkować wtedy, kiedy nadzieja umarła z pragnienia…
Jani szukała w lesie tego, czego nie mogła znaleźć w domu. Na sabatach, po wioskach siostry zawsze miały na nią baczenie, gotowe nieść pomoc i wesprzeć w razie potrzeby. Było dużo wina i dużo nektaru, była czułość kradziona gdzieś na chwilę. Były rozdarte serca, które zostawiało po drodze jej serce zranione. Były rozterki i branie winy na siebie, że za mało dla niego zrobiła, że za mało go kochała, za mało walczyła…
Jani zaś przywiązała się do niego jak pies do pana. Złoto jego oczu ważniejsze było dla niej od złota kaczeńców na bagnach a jego chmurna niedostępność tylko wzmagała jej miłość. Dla niego zapomniała o siostrach i sabatach, zapomniała o pląsach na bagnach i o pocałunkach wśród leśnych paproci. Zapomniała o czesaniu włosów nad jeziorem i rozmowach z odbiciem w wodzie. Najmowała się do ludzi zbierać siano po polach albo nosić wodę ze strumienia ale najbardziej lubiła wyprawy do lasu z babami po grzyby i jagody.
Razu jednego dostrzegły ją inne rusałki pośród bab i wyczekały aż zostanie sama by się do niej zbliżyć. Co tam sobie naświergotały trudno powiedzieć, jednak radość była wielka i od tego czasu Jani zawsze w lesie ciągnęła w stronę bagien i rozglądała się za siostrzycami. Z czasem zaczęło być i tak, że i bez powodu do lasu chodziła a potem i do domu do Ar-Tsiego coraz później wracała.
Jak to się dalej potoczyło łatwo odgadnąć. Natura rusałki zaczęła wymykać się spod rygorów, które Jani sama sobie narzuciła. Coraz częściej zostawała do późnej nocy na sabatach, coraz częściej bałamuciła chłopców po wioskach, coraz więcej wina i nektaru z siostrzycami piła. I coraz częściej po powrocie do chałupy widziała śpiącego Ar-Tsiego wieczorem, kiedy wracała od rusałek i całowała jego śpiącą twarz z rana, kiedy wychodziła do roboty. Miodowooki jakby niczego nie zauważał. Nie wiedzieć czy duma mu nie pozwalała walczyć o ukochaną czy z gnuśności na wszystko już zobojętniał. Zaczęli żyć obok siebie ale coraz sobie dalsi – rusałka i śpiący królewicz. A Jani już tylko we wspomnieniach pieściła te chwile, kiedy Ar-Tsi był dla niej jeszcze czuły, jeszcze mówił jej słodkie słówka i nie wypędzał z łożnicy. Już tylko w snach najgorszych wracały te chwile kiedy łykała gorzki piołun na wymioty i na spędzenie tego ziarna życia co zaczęło w niej kiełkować wtedy, kiedy nadzieja umarła z pragnienia…
Jani szukała w lesie tego, czego nie mogła znaleźć w domu. Na sabatach, po wioskach siostry zawsze miały na nią baczenie, gotowe nieść pomoc i wesprzeć w razie potrzeby. Było dużo wina i dużo nektaru, była czułość kradziona gdzieś na chwilę. Były rozdarte serca, które zostawiało po drodze jej serce zranione. Były rozterki i branie winy na siebie, że za mało dla niego zrobiła, że za mało go kochała, za mało walczyła…
kopirajt jest mój, jakby co...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz