sobota, 31 marca 2018

Ballady o rusałce - Kieł bazyliszka.

Leśny dziadek zamieszkiwał Dolinę Obelisków od zawsze. „Zamieszkiwał” to nie jest tak naprawdę właściwe określenie. Niektórzy twierdzili, że kiedy na początku czasów wielka podwodna katastrofa wyniosła na powierzchnię oceanów pierwszy ląd, olbrzymią połać Zaginionego Miasta, miejsca o którym sądzi się, że było kolebką życia, Leśny dziadek był jedną z tych zmutowanych istot, które przetrwały to zdarzenie i nauczyły się żyć na suchym lądzie. Był starszy nawet od wulkanidów choć w przeciwieństwie do nich, nie miał gwałtownego charakteru. Stary tryton, dużo rozmyślał i sporo wiedział, więc nazwa Leśny dziadek całkiem dobrze oddawała jego samotny, niemal pustelniczy tryb życia. Pewnie dlatego niektórzy uważali, że tak naprawdę nie należy do tego świata, może nawet sam go stworzył a teraz dogląda swojego dzieła? Nikt nigdy nie miał odwagi zapytać go o to wprost ale legenda mówiła, że to nie on został wyniesiony z oceanów wraz z doliną ale, że to on tę dolinę wyniósł na powierzchnię siłą woli i że cała Brana Origami zrodziła się w jego głowie pełnej fantazji i rozpoczęła swoje migotliwe istnienie gdzieś między jawą a snem. W nicości najpierw pojawiły się drobne zmarszczki przestrzeni, które zwolna zaczęły puchnąć kolorami, drobnymi stworzeniami, żarliwymi szeptami i wielką tęsknotą. Potem zmarszczki w jednej chwili rozrosły się potężną falą sięgającą aż w nieskończoność i ogarniając sobą także Leśnego dziadka – stwórcę uwięzionego przez swoje dzieło stworzenia. Tak mówili…
Jeśli w tych opowieściach tkwiło jakieś ziarno prawdy to tryton w żaden sposób nie wykorzystywał swojej przewagi demiurga – był bardziej pustelnikiem niż stwórcą. Wałęsał się po bagnach i lasach unikając kontaktu z kimkolwiek, kto mógłby chcieć zakłócić jego samotność a czasem zaszywał się gdzieś w lesie czy górach i myślał. Mówiono wtedy, że Leśny dziadek podróżuje, że jest w stanie przemierzyć w jednej chwili wszystkie zakątki całej brany a może nawet i światów poza nią. Ale nikt tak naprawdę nie wiedział co się wtedy dzieje. Pewne było tylko to, że kiedy medytował jego ciało zdawało się wibrować i migotać, wydawało się być jednocześnie w wielu miejscach i dopiero pod wpływem wzroku obserwatora stabilizowało się i jakby niechętnie, decydowało zmaterializować w konkretnym punkcie przestrzeni. Tak jakby muzyka wibrujących w nim strun wprawiała w dziwny rezonans każdy atom jego ciała, każdy jego organ. Nawet przestrzeń wokół nabierała przedziwnych właściwości - zaczynała buzować jak wrząca woda a niektóre z pęcherzyków nicości wzrastały do niemal zauważalnych rozmiarów i pękały z cichym trzaskiem.
Jeśli medytacje trytona trwały dostatecznie długo, czasem zdarzało się i tak, że jakiś pęcherzyk nie pękał tylko rozrastał się do rozmiarów Leśnego dziadka. Otwierał oczy, przeciągał się i wreszcie uciekał z chichotem ciągnąc jeszcze za sobą z próżni stado motyli czy bardziej od motyli ulotnych sylfów. Symetria przestrzeni zaburzona dematerializacją Leśnego dziadka została uratowana – nowy byt rekompensował zanik starego. Przynajmniej dopóki, tryton trwał w tym migotliwym stanie, bo kiedy zestalał się na nowo cała ta twórcza aktywność przestrzeni zanikała ukrywając się przed jego przenikliwymi oczami. Jeśli jednak podczas takiego pulsującego snu Leśnego dziadka z nicości wyłaniał się jakiś pokraczny satyr, figlujący koziołek i zajmował jego miejsce wśród istot żywych, to wraz z powrotem trytona stawał się więźniem tej brany – jego delikatny naskórek twardniał i utrwalał się w przestrzeni, która musiała pomieścić w sobie jeszcze jedno stworzenie.
To co się stało tego dnia nie było wcale takie nie do przewidzenia. Skoro tryton stał się mieszkańcem własnej pulsującej migotliwymi bytami fantazji to cała reszta musiała być pewnie tylko kolejną fazą przeistoczenia. To chyba musiało się zdarzyć.
Leśny dziadek lubił spacery i często zatrzymywał się nad jeziorem w głębi kniei, gdzie czasem można było zauważyć rusałki. Był bardzo dyskretny, więc rusałki często w ogóle nie zdawały sobie sprawy z jego obecności ale czyż nie dotyczyło to każdego z nas, którzy żyliśmy razem z nim a niemal nic o nim nie wiedzieliśmy? Rusałki były zwinne i wesołe, całe dnie potrafiły marnować na figle, więc nikt nie rozumiał fascynacji Leśnego dziadka tymi stworzeniami. Jednak on jakby karmił się ich radością i beztroską i najwyraźniej nie potrafił oderwać od nich wzroku. A one czasem podbiegały do niego, kiedy w świetle słońca dostrzegały jego niezgrabną postać i próbowały brać go za ręce i ciągnąć do tańca. Jednak starzec tylko kiwał smutno głową i wycofywał się do cienia albo całkiem znikał.
Nikt nie wie co strzeliło tego dnia do głowy Jani, jednej z młodszych rusałek. Faktem jest, że kiedy zobaczyła go, podbiegła zwinnie na paluszkach a kiedy on z przepraszającym uśmiechem ni to wychodził jej naprzeciw, ni to wycofywał się chyłkiem, Jani wyciągnęła gdzieś zza króciutkiej sukienki kieł bazyliszka i zdołała nim zarysować chropawą skórę Leśnego dziadka, nim temu udało się wycofać. Właśnie w tym momencie to nastąpiło. Jad gada rozlał się po ciele starego trytona, rozluźnił mięśnie i skłonił do bezsilnej uległości, kiedy Jani ciągnęła go za ręce w kierunku jeziora. Wtedy nagle do pozostałych rusałek dotarło, że to nie tylko figiel, że Jani naprawdę ciągnie trytona do tej mrocznej wody, że za chwilę stanie się coś nieodwracalnego. W nastałej nagle ciszy słychać było jak tryton dyszy ciężko wlekąc się za Jani po oślizgłym pniu zwalonym przez burzę w wody jeziora. Widać było jak Jani potyka się i wpada do wody ciągnąc trytona za sobą.
Gdyby ktoś w tamtym momencie zdołał spojrzeć w oczy Leśnego dziadka mógłby pewnie odczytać z nich wszystko. Wtedy, w tej krótkiej chwili, Jani przestała być dla niego tylko jedną z wielu postaci, zasiedlających bagna Doliny Obelisków i tworem jego fantazji. Dotyk lustra wody Jeziora Mgieł sprawił, że na chwilę zmysły Leśnego dziadka wyostrzyły się niewyobrażalnie i chłonęły w ciszy obrazy i emocje napływające z przerażonych nagle oczu Jani. – Zobaczył młodą naiwną nieco dziewczynę tak bardzo pragnącą kochać i być kochaną, poczuł ból kruszącego jej żebra uderzenia wulkanidy, zobaczył nadzieję i oddanie, kiedy pojawił się żeglarz, a potem agonię tej nadziei, kiedy żeglarz zapadał się w sobie i odrzucał ją, poczuł paniczny strach przed odrzuceniem i przed pustką samotności, ślepe oddanie i zgodę na każde, najgorsze nawet upokorzenie, zobaczył tułaczkę i rozpacz i niezłomną nadzieję, że to nie może się tak skończyć…
Tak – właśnie wtedy ją pokochał. Za jej bezbronność i ból, za beznadzieję i optymizm, za lęk i odwagę. Za to kim była.
***
Leśny dziadek podnosi się z wody i prycha z udawanym gniewem. Oboje stoją po pas w wodzie otrzeźwieni nagle chłodem a przerażone miny rusałek wcale nie dodają Jani otuchy. Rusałka śmieje się trochę nerwowo. Przerażona patrzy na dziadka – nie dość, że boi się jego gniewu, to jeszcze stoi zanurzona po pas w mrocznych wodach Jeziora Mgieł... Ale tryton wie znacznie więcej. Dostrzega to, czego nie mogła ujrzeć Jani. Jego wiedza sięga poza to miejsce i poza ten czas. Przez ułamek sekundy jeszcze uspakaja umysł, zwalnia bieg cofających się rzek i zawracających planet. Wreszcie, z wahaniem bierze rusałkę na ręce, by wynieść ją z wody i wtedy ich oczy krzyżują się na chwilę.
***
Po tym spotkaniu dziadek tygodniami błąkał się po lesie przybity – było z tego dużo szeptań i domysłów w Dolinie Obelisków. Nocami widywał ją we snach a za dnia jej obraz dostrzegał w najzwyklejszych zdarzeniach. Wpatrywał się w lustro potoku, jakby miał nadzieję zobaczyć w nich odbicie jakichś zdarzeń, których nie było. Nasłuchiwał nawoływań ptaków, jakby spodziewał się usłyszeć szczebiotliwą mowę rusałki. Czasem wyrywało mu się głośno jej imię ale nikt mu nie odpowiadał. Przykro było wtedy patrzeć na starego głupca, jak szklą mu się oczy i trzęsą ręce, bo przecież wszyscy wiedzieli, że zaledwie jej dotknął.
Jani także zmieniła się od tamtego czasu. Nie wiadomo czy to jej własne cierpienia zbliżyły ją do starego czy może to jedno spojrzenie, gdy wynosił ją z wody. W każdym razie nie naśmiewała się już z niego jak inne rusałki. Czasem nawet przychodziła do niego, siadała na kolanach i nazywała swoim gburkiem. Stary wtedy wyraźnie się uspakajał.

kopirajt jest mój, jakby co...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz